Są takie gry, których nie kupiłbym z własnej woli, ale dzięki subskrybcji PlayStation+ mam okazję w nie zagrać. Tym razem padło na Śpiące Psy, które zostały wydane przez Square Enix.
Po średnich zapowiedziach gry, a nawet słabym demie, miałem mieszane odczucia co do pełnego produktu. Co prawda nie można odmówić mu wartkiej akcji, filmowości czy nawet ciekawego bohatera, który wyróżniał się na tle innych postaci – ale według mnie to trochę za mało, by stworzyć ciekawą produkcję, która zatrzymałaby mnie przy sobie na długo. Dlatego też starałem się ukończyć ją jak najszybciej, by mieć ją w końcu z głowy i z dumą powiedzieć “Ukończyłem ją, nie jest czymś wybitnym”.
Fabuła jest typową historią rodem z filmów o gangsterskich porachunkach, tyle że tutaj bierzemy w niej czynny udział. Tym razem wcielamy się w rolę tajnego agenta o imieniu Wei Shen, który wraca z Ameryki do Hongkongu po to, by rozprawić się z niesamowicie niebezpiecznymi dla szarego człowieka triadami. Tym samym ładuje się w przygodę z ludźmi, którzy nie wahają się pociągnąć za spust broni, napluć na dopiero co zabitego człowieka i wykrzyknąć mu w twarz serii niecenzuralnych słówek. Sam Wei także nie jest laikiem w rozprawianiu się z ludźmi, posługuje się sztukami walki, które na bieżąco w rozgrywce możemy rozwijać, by efektowniej załatwiać każdego, kto na nas krzywo spojrzy. Nasz bohater jest również wysportowany i korzysta z ruchów w stylu Parkour, by dorwać uciekających pieszo wrogów, a jeżeli to nie wystarczy – możemy sięgnąć po cały asortyment pojazdów, składający się ze sporej ilości różnorodnych samochodów, motorów czy nawet łodzi. Gra niestety rozwija się bardzo powoli, a nim się spostrzeżemy zostaną nam ukazane napisy końcowe, co jak dla mnie było dziwnym zabiegiem, patrząc na to jak historia mogła się dalej rozwinąć.
W grze mamy otwarty świat przepełniony różnymi losowymi zdarzeniami, znajdźkami, ludźmi, pojazdami i innymi, typowymi dla sandboxów rzeczami. Sam Hongkong jest naprawdę spory i trochę czasu zajęłoby odkrycie większości z miejsc ukazanych na mapie. Znajdziemy podczas naszej rozgrywki pełno misji pobocznych, od prostego “znajdź i pobij”, przez “ścigaj się” aż po… karaoke. Co przypadło mi bardzo do gustu, to sam klimat świetnie odzwierciedlający to, jakie miasto jest naprawdę.
Kolejną rzeczą, która się udała, jest ścieżka dźwiękowa – prócz niektórych momentów w grze, muzykę będziemy słyszeć głównie podczas docierania z jednego punktu do drugiego – w pojazdach. Udostępniono nam kilka stacji radiowych, które powinny dogodzić każdemu, dosłownie. Zaskoczył mnie dodatkowo fakt, że niektóre z piosenek w radiach pojawiają się albo bardzo rzadko, albo tylko w kluczowych momentach. Nawet w chwili pisania tego tekstu zapętlam jeden z utworów, który towarzyszył pościgowi nocą, w deszczu, kiedy osiągałem zawrotne prędkości zjeżdżając z góry – dla takich momentów warto sprawdzić tę grę, bo mimo niewielkiej ich ilości, potrafią przykuć uwagę gracza i pomóc mu wczuć się w to, co się wokół postaci dzieje.
Przechodząc do aspektów bardziej technicznych, nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Gra potrafi odczuwalnie klatkować w niektórych momentach, zdarzało jej się to “na szczęście” w przerywnikach filmowych, ani razu w samej rozgrywce, więc chyba można przymknąć na to oko. Produkcja sama w sobie wygląda… dobrze, nie ma tu żadnej rewolucji, ale też nie jest brzydka, co jest lepszym pomysłem aniżeli poświęcenie wyglądu kosztem płynności gry. Najbardziej chyba rozbawił mnie fakt, że Shen ma skłonności do obfitego krwawienia od kilku ciosów przeciwników – ani razu chyba moje potyczki nie skończyły się tym, by ubranie bohatera czy jego twarz nie były pokryte sporymi ilościami krwi.
Co mnie jednak zawiodło w samej grze, to fakt, że po ukończeniu wątku fabularnego nie ma się ochoty do niej wracać. Mamy jeszcze sporo do roboty, ale jednak nie jest to na tyle ciekawe, bym wybrał walki kurczaków czy inne drobnostki zamiast ciekawszej gry, której jeszcze nie ukończyłem. Czy warto kupić Sleeping Dogs? Jeżeli lubicie pościgi, strzelaniny, sztuki walki i gangi – z całą pewnością się nie zawiedziecie, a wręcz wsiąkniecie na te kilka godzin w klimat gry, zafascynowani światem jakim uraczyli nas autorzy. Kończąc już, mam nadzieję, że gra nie doczeka się kontynuacji, albo przynajmniej będzie ona zrobiona w formie nieco innej niż poprzedniczka, bo zepsułoby to całokształt gry i patrzyłbym na nią z większą niechęcią niż przed premierą.