Przykry incydent i nieco naruszony budżet nie wpłynęły jednak na moje uczestnictwo w imprezie. Pełen zapału ruszyłem do hali Earls Court, w której co roku ma miejsce to brytyjskie wydarzenie. Kiepskie oświetlenie nie pozwoliło mi niestety na zebranie idealnej jakości materiałów, ale niewielka liczba osób ułatwiła za to dostęp do większości stanowisk z grami.
Od graczy dla graczy
Eurogamer Expo cechuje się klimatem nieco innym niż Gamescom czy E3. To oczywiście trzy różne imprezy, które wprawdzie łączy obecność gier, ale skierowane są do zupełnie innych odbiorców. Priorytety londyńskiego wydarzenia rzucają się w oczy tuż po przekroczeniu progu głównej hali. Tutaj najważniejsi są gracze, rozrywka oraz dobra zabawa. Znane osobistości oraz udział prasy schodzą jakby na drugi plan.
Tegoroczna edycja targów odbyła się między 26 a 29 września, więc na miejscu nie zabrakło młodzieży szkolnej wracającej prosto z zajęć. Oprócz osób w mundurkach można było dostrzec naprawdę malutkie dzieci, które wraz z opiekunami poznawały świat wirtualnej rozrywki, jak również dużo starsze osoby, próbujące ogarnąć rozmiar imprezy. Tym razem na potrzeby wydarzenia zaadaptowano dwa piętra, dzięki czemu 65 tysięcy odwiedzających nie zadeptało się nawzajem. Drugi poziom miał jeszcze jedną, bardzo ważną zaletę. Zorganizowano tam bowiem strefę, do której wstęp mieli tylko gracze pełnoletni. Można tam było znaleźć gry przeznaczone dla osób dorosłych, chociaż tytuły takie jak Battlefield czy Assassin’s Creed największe wzięcie mają chyba u nastolatków. Ich, oraz krzątających się pod nogami dzieci, nie sposób było uświadczyć w tym obszarze.
Na dużą uwagę zasługuje na pewno perfekcyjne wykorzystanie przestrzeni targów. Co krok dostrzegalne były stanowiska do grania. Nowa generacja przeplatała się ze starszym sprzętem, ale właściwie wszędzie odwiedzający mogli oddać się rozrywce. Nie zabrakło oczywiście kolosalnych stoisk znanych firm oraz długich kolejek do ważniejszych tytułów. Różnego rodzaju sprzętu było jednak tak dużo, że nie dało się nudzić.
Nie taki Xbox straszny
Głównym tematem wszystkich tegorocznych, branżowych imprez jest bez wątpienia nowa generacja. Zaczęło się od wielkich zapowiedzi, kończy się na możliwości obcowania z samymi konsolami. Wiele odwiedzających przyjechało do Londynu zapewne tylko po to, aby położyć ręce na nowych padach, sprawdzić ulepszoną grafikę oraz garść startowych tytułów. Trafili tym samym w dziesiątkę, ponieważ Eurogamer Expo zapewniło im nie tylko przedpremierowe doznania, ale także możliwość wygrania własnej konsoli.
Taką akcją promował się w tym roku Microsoft. Grając na konsoli Xbox One, zbierać można było pieczątki dla każdej gry. Im większe wypełnienie kartki, stanowiącej tu rolę kuponu, tym większe szanse na wygranie urządzenia w cogodzinnej loterii. Świetna sprawa, ludzie bawili się przy nowych tytułach zyskując jednocześnie szansę na zdobycie upragnionej konsoli. Jakie jednak były same gry? Cóż, udało mi się zagrać tylko we dwie, opuszczając tym samym Forzę Motorsport 5, Killer Instinct czy Dead Rising 3.
Na pierwszy ogień poszedł Ryse: Son of Rome, który nie zrobił na mnie niestety większego wrażenia. Materiał zaprezentowany na E3 miał swój urok i naprawdę ciekawy klimat. Wszystko było bardzo patetyczne i zwyczajnie ładnie. Ja stanąłem przed konsolą, doświadczając nieciekawej walki gladiatorów. Pojedynki wyglądały sztampowo, egzekucje nudnawo, a sama mechanika nie spełniła moich oczekiwań. Podobał mi się jednak zaprezentowany tryb dla dwóch graczy. Stanowiska były bowiem połączone parami. Dwóch bohaterów współpracowało ze sobą w walce z wrogami na arenie, pobudzając przy tym wirtualną publikę. Synchronizacja ruchów okazała się bardzo dobra i przy minimalnej kreatywności gracze byli w stanie stworzyć interesujące sekwencje ruchów.
Dużo bardziej spodobał mi się Battlefield 4, ale nie poszedłem w niego zagrać ze względu na tytuł – nigdy nie byłem jakoś szczególnie obeznany z serią. Dużo bardziej interesowało mnie to, jak będzie grało się w typowego FPS-a na nowym kontrolerze Microsoftu. Dla wielu graczy obecny xboksowy pad jest po prostu idealny. Kształt, wykonanie przycisków, ułożenie i forma analogów – wszystkie te rzeczy w jakimś stopniu odróżniają go od konkurencji. Można by więc pomyśleć, że Microsoft jedynie ulepszy swój produkt i nie wprowadzi większych zmian. Gamescom pokazał nam jednak, że nowy kontroler niezbyt dobrze leży w rękach, materiał sprzyja poceniu się dłoni, a dostęp do tylnych przycisków jest nieco utrudniony.
Możecie więc sobie wyobrazić jak wielkie było moje zdziwienie, gdy w Battlefielda za pomocą tego pada grało mi się naprawdę bardzo dobrze. Mniejsze i chropowate analogi nie uciekały spod palców, manewrowanie między bumperami a triggerami nie stanowiło najmniejszego problemu, a matowość pada sprawiła, że jego używanie było po prostu komfortowe. Wniosek jest bardzo prosty – wpadając w wir rozgrywki zapominamy o wszelkich zmianach w kontrolerze. Dłonie szybko przestawiają się na nieco inne ułożenie i już po kilku minutach znikają wszystkie problemy. Kłopotów z samą grą również nie uświadczyłem. Udostępniony został multiplayerowy tryb Obliteration, polegający na znajdowaniu i podkładaniu bomb. Graficznie gra prezentowała się całkiem nieźle, a stała i wysoka liczba klatek na sekundę pozwoliła na płynną rozgrywkę. Dynamika tytułu jest bardzo duża.
Wyczekiwane tytuły
Moim nextgenowym faworytem jest PlayStation 4, chociaż żadnej konsoli nie powinno skreślać się przed premierą. To jednak Sony uwiodło mnie wyglądem konsoli, zaprezentowanymi grami oraz niesamowicie wygodnym padem. Na Eurogamer Expo PlayStation 4 miało własną zamkniętą strefę. Odwiedzający ustawiali się do niej w długich kolejkach i otrzymywali gadżety oraz kupony pozwalające zagrać w obecne tam tytuły. Po drodze widoczna była również gablota z konsolą, padami oraz akcesoriami dołączanymi do zestawu. Gracze kleili się do szyby, aby dostrzec najmniejsze szczegóły.
Dzięki kuponom przetestować można było takie gry jak #DRIVECLUB czy Killzone: Shadow Fall, ale po raz kolejny zabrakło InFamousa. Ja chwilę spędziłem przy Knacku, śmiesznej i z pozoru łatwej przygodówce. Nie okazała się ona jednak wcale taka prosta, a jedynym pocieszeniem były dla mnie ładne tekstury i ciekawy klimat samej gry. Ta miejscami niestety chrupała, ilość klatek na sekundę potrafiła znacznie się obniżyć. Być może to tylko kwestia niefinalnej wersji. Taką mam przynajmniej nadzieję. Oprócz Knacka zapoznałem się z niesztampową produkcją o wdzięcznej nazwie Octodad: Dadliest Catch. Każdą częścią ciała głównego bohatera sterujemy w niej osobno, przez co nawet pojedyncze kroki potrafią być męczarnią. Nie zrozumcie mnie źle – nie jest to żadna wada. Produkcja została właściwie oparta na tym pomyśle i zyskuje dzięki niemu pewien specyficzny urok.
Oprócz typowo kolorowych produkcji nie zabrakło również tytułów bardziej poważnych. Spora kolejka ustawiła się do boksu z Watch Dogs. Magia przepustki prasowej pozwoliła mi się dostać na sam przód i już po chwili zagrzałem miejsce przed dużym ekranem. Zaprezentowana została na nim gra w wersji na konsolę PlayStation 4. Pokazano jedną z misji, dużo ciekawszą od tej na Gamescomie. Ujrzeć można było system kupowania broni, przejazd po mieście z wykorzystaniem hakerskich możliwości telefonu, klimatyczną skradaninę oraz widowiskową strzelaninę. Pojawiły się też cutscenki, odgrywające ważną rolę w fabule i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie brak możliwości samodzielnego przetestowania gry. Po raz kolejny nie uświadczyłem stanowisk z grywalnym demem, chociaż na kolejne dni obiecano dostarczyć tablety i zaprezentować jakiś nowy tryb.
Kolejną produkcją Ubisoftu na targach był oczywiście wyczekiwany przez fanów Assassin’s Creed IV. Zagrałem w niego na PC. Kompletnie nie spodobało mi się sterowanie i fragment rozgrywanej misji, więc postanowiłem dostać się do sekcji z PlayStation 4. Obecność konsoli nie była wprawdzie oficjalna, ale pad oraz interfejs wyraźnie sugerowały, że mamy do czynienia z nowym dzieckiem Sony. Tym razem nie okazało się ono niestety idealne. Kontroler często zaczynał żyć własnym życiem i rozłączał się mimo wetkniętego weń kabla USB.
Nie wiem, czy dostępne były dwa różne dema, czy po prostu nie potrafiłem dopłynąć do lądu. W każdym razie całe piętnastominutowe demo spędziłem na deskach okrętu lub w wodzie. Sam ocean, a może morze, wydawał się bardzo duży i wcale nie pusty. Zawierał bowiem sporo atrakcji w postaci werbowalnych rozbitków, pływających skarbów lub wrogich statków możliwych do splądrowania. Atakowanie przeciwników i skakanie z masztu na maszt stanowiło czystą przyjemność.
Brawo Nintendo
Nintendo, jeśli już zdecyduje pojawić się na jakichś targach, za każdym razem robi na mnie wrażenie. I nawet nie chodzi tutaj o gry czy konsole do dyspozycji. Mam na myśli podejście do gracza. Firma zapewnia bowiem wygodne pufy i kanapy, na których posiadacze urządzeń Nintendo mogą usiąść, zrelaksować się i wspólnie pograć. Ich stoiska zawsze są kolorowe i wesołe, co czasem jest miłą odskocznią od poważnych tytułów, obecnych w innej części targów.
Największe kolejki ustawiały się oczywiście do Pokémonów, Zeldy i nowego Mario, ale Wonderful 101 oraz Bayonetta również cieszyły się dużą popularnością. Mnie najbardziej zainteresowała jednak nowa konsola Nintendo. Mowa tu o najmłodszym bracie 3DSa, czyli 2DSie. Będę szczery – projekt tego urządzenia w ogóle nie przypadł mi do gustu. Stało się to, czego się obawiałem. Konsola jest sztywna, duża i bardziej przypomina zabawkę niż faktyczną platformę do gier. Mam wrażenie, że urządzenie mocno straciło na mobilności. Po raz pierwszy też w historii DSów, przyciski położone są przy górnym ekranie. Staram się nieco zrozumieć politykę firmy, ale przychodzi mi to z trudem. Być może na konsolę znajdą się nabywcy, jeżeli tylko będą chcieli kupić tańsze, ale lekko okrojone urządzenie. Całe szczęście, że 2DS to tylko alternatywa, a nie prawowity następca 3DSa. Ten, w wersji XL, dostanie za to prześliczne, nowe pokemonowe edycje. Czerwona i niebieska konsola prezentują się świetnie, a ja miałem okazję położyć na nich swoje dłonie. Szkoda, że nie mogłem zabrać ich do domu.
Nintendo, podobnie jak Microsoft, również zorganizowało swoją loterię. Do udziału w niej wymagane były pieczątki zdobywane przy stoiskach z konsolami. Wystarczyło zagrać tylko w dwie gry, aby mieć możliwość zakręcenia kołem fortuny. Nagrody nie były wprawdzie bardzo wartościowe, ale z pewnością ucieszyły każdego fana Nintendo. Wśród nich znalazły się między innymi: czapka Sonica, pluszak Pikmina, breloczki do kluczy oraz przypinki. W kolejce do loterii stałem dobre dwadzieścia minut i jak zwykle nie dopisało mi szczęście. Wygrałem bowiem naklejki z wizerunkiem Linka, które były dużo mniej okazałe od faktycznych, większych gadżetów z gier. Może za rok dostanę drugą szansę.
Nie tylko główny nurt
Duże tytuły, nowe konsole i popularne produkcje to jedno. Zupełnie inny klimat mają stoiska z grami Indie oraz sekcje retro i stoiska poboczne. Atrakcje te dostępne są wprawdzie na większości tego typu imprez, ale zawsze można znaleźć wśród nich coś interesującego. Tegoroczną ciekawostką był dla mnie Oculus Rift. Spotkałem się z nim wprawdzie już podczas Gamescomu, ale dopiero teraz zrobił na mnie należyte wrażenie. Spowodowane to chyba było doborem nieco innych wersji demonstracyjnych gier.
Na pierwszą z nich trafiłem w dość dziwnym miejscu, bo w sekcji uniwersyteckiej. Brytyjskie szkoły wyższe wystawiały się tam ze swoimi ofertami dla przyszłych twórców gier i prezentowały projekty studentów. Jednym z nich była przejażdżka kolejką górską prezentowana właśnie na Oculusie. Stojąc w dziwnym urządzeniu na głowie i doznając uczucia spadania w wirtualnym świecie, można było przewrócić się naprawdę. Zapewniona była oczywiście lekka asekuracja, ale efekt ten świadczy tylko i wyłącznie o potędze samego Oculusa. Cyfrowa rozrywka zyskuje zupełnie nowy wymiar. Na oficjalnym stoisku wcieliłem się z kolei w pilota samolotu i ostrzeliwałem wrogie maszyny. Przeciwnicy mnie jednak nie interesowali. Postanowiłem skierować żelaznego ptaka w dół i rozbić się o skały. Wiązało się to z naprawdę dziwnym uczuciem i szczerym przerażeniem.
Między uczestnikami imprezy przewijali się cosplayerzy, zombiaki oraz po prostu dziwnie ubrane osoby. W strefie retro po raz kolejny obecne były całkiem nowe, w moim mniemaniu, konsole. Ciągle zapominam o tym, że PSP albo pierwszy DS mają już swoje lata i powoli zyskują miano starego sprzętu. Gier niezależnych było bardzo dużo, ale zabrakło mi czasu na zapoznanie się z nimi, czego strasznie żałuję. Z tego samego powodu nie mogłem sobie pozwolić na udział w godzinnych konferencjach. Zauważyłem jednak, że w kolejce stały osoby niebędące z prasy i niemające specjalnych zaproszeń. Pokazy te były więc bardziej otwarte na ludzi, a nie hermetyczne i ukryte jak w przypadku innych targów.
Na imprezie bawiłem się świetnie. W ciągu jednego dnia ograłem chyba więcej tytułów niż podczas całego Gamescomu. Eurogamer Expo ma dużo niższą rangę, ale bardzo podoba mi się podejście do odwiedzających i klimat panujący w głównej hali. Jeśli nie dane Wam jest pojechać na Gamescom, ale mielibyście kiedyś ochotę uczestniczyć w targach elektronicznej rozgrywki i macie umiejętność wyszukiwania tanich biletów lotniczych – śmiało wybierzcie się na Eurogamer Expo w przyszłym roku. Pamiętajcie proszę tylko o ograniczonym zaufaniu do przewoźników. Inaczej możecie się sporo namęczyć próbując dotrzeć na imprezę.
[minigaleria id=”50″]