Tak właśnie było z A Hat in Time – platformówką z podgatunku, który największą popularność uzyskał na Nintendo 64, głównie dzięki pracy Rare i ich Banjo-Kazooie oraz Donkey Kong 64. Collect-a-thon (po polsku nazwalibyśmy to „Kolektofest”), bo o nim mowa, opiera się oczywiście o jakąś historię, ale żeby posunąć ją do przodu i odkryć następne poziomy, trzeba zebrać odpowiednią liczbę określonych znajdziek. Choć prawie 20 lat temu taka mechanika się sprawdzała, zaczęto dostrzegać, że są lepsze sposoby na prowadzenie rozgrywki. Z czasem czyste collect-a-thony zaczęły pojawiać się coraz rzadziej, ustępując miejsca produkcjom, gdzie zbieractwo było jedynie dodatkowym wyzwaniem dla ambitnych graczy.
Moc fanów jest jednak nieposkromiona. W głowie jednego z nich, Jonasa Kærleva, zrodził się pomysł stworzenia duchowego spadkobiercy ulubionych gier z Nintendo 64 na nowoczesne platformy. Z pomocą Unreal Development Kit i odrobiny zapału udało mu się wykonać prototyp, trafiający w gusta publiki na tyle, że rozpoczęta wkrótce Kickstarterowa kampania była jedynie formalnością. Naprawdę – udało się zebrać 988% pierwotnej sumy 30000 dolarów.
Od zakończenia zbiórki minął rok intensywnej pracy nad produkcją, a do rąk graczy wreszcie została dostarczona wersja alfa A Hat in Time. I choć ogranicza się zaledwie do dwóch poziomów, które i tak nie są jeszcze do końca gotowe, już teraz zdradzę, że tytuł zapowiada się świetnie.
O ile po zagraniu w pierwszą wersję mogę całkiem sporo powiedzieć o rozgrywce, o tyle ciężko mi rozwinąć skrzydła w temacie fabuły. Sterujemy dziewczyną w kapeluszu zwaną po angielsku Hat Kid. Jak się okazuje, czas eksplodował, a naszym zadaniem jest pozbieranie jego kawałków i złożenie go z powrotem w całość. Podobny plan ma dziewczyna z wąsem – Mustache Girl – lecz ona chce go następnie wykorzystać do niecnych celów, więc siłą rzeczy staje się naszym głównym przeciwnikiem. Szczerze mówiąc nie spodziewałbym się istotnej roli historii w odbiorze gry. Najważniejsza jest tutaj rozgrywka.
A ta jest miodna. Na pierwszym, klasycznym poziomie, dostajemy do dyspozycji z pozoru mały, ale naprawdę gęsto napakowany atrakcjami świat. Nie ma tutaj odcinka, na którym można by po prostu biec przed siebie i podziwiać widoki, bo albo czeka na nas jakiś element platformowy, albo… mafioso chcący zgnieść nas swoim wielkim kawałkiem mięsa. Całe szczęście sterowanie jest dokładnie takie, jakie być powinno – bohaterka biega, skacze i odbija się od ścian tak, jak można by tego od niej oczekiwać, czyli bardzo precyzyjnie. Równie dobrze radzi sobie z łojeniem skóry wrogów przy użyciu zdobytego niedługo później parasola.
Ów broń nie posłuży nam jednak jedynie za maczugę – czeka nas seria ulepszeń, zamieniających ją na przykład w linkę z hakiem pozwalającą nam dostać się we wcześniej niedostępne miejsca, lub w kijek pogo, na którym żwawiej przemierzymy fragmenty platformowe. Rozwój nie ominie również samej bohaterki, bo dzięki doświadczeniu zdobytemu z pokonanych wrogów rzekomo będzie można rozwijać jej umiejętności. Również tytułowe nakrycia głowy zapewniają nam na czas ich noszenia specjalne zdolności.
A co jest do roboty w mieście mafii? Oprócz “głównej” misji, w której gonimy przez miasto wąsatą dziewczynę, możemy uratować staruszka przed nękającymi go mafiosami, pomóc w naborze do policji pacyfikującej cywili sprzeciwiających się organizacji przestępczej czy wykazać się umiejętnościami w lataniu rakietą przez obręcze. A to tylko dodatki – w końcu fundamentem rozgrywki jest zbieranie krawatów, czerwonych kulek, odznak itd.
Podczas misji mamy czasem możliwość podjęcia szczątkowych decyzji. Nie będą one zapomniane. Ponieważ światów jest raptem siedem, twórcy postanowili wycisnąć z nich jak najwięcej, więc będziemy do nich wracać. Już teraz wiadomo, że na normalnie słoneczną wyspę mafii powrócimy nocą, w deszczu. Wydaje się, że to wtedy na przykład wcześniej uratowany staruszek powinien mieć dla nas jakieś dodatkowe zadanie.
Ważnym elementem każdej platformówki w tym stylu jest oprawa. Również na tym polu A Hat in Time nie zawodzi. Grafika jest niezwykle kolorowa, stylizowana trochę na kreskówkę, a naprawdę przesadzone poziomy rozmycia w ruchu i głębi ostrości, choć w każdej innej grze przyprawiłyby mnie o zawroty głowy, wcale nie przeszkadzają. O muzyce nie trzeba wiele mówić – mocno inspirowane twórczością Granta Kirkhope’a (kompozytora Rare z czasów Banjo-Kazooie, Donkey Konga 64 czy choćby Goldeneye 007) utwory będą przeplatać się tutaj z ufundowanymi dzięki niezwykle udanej kampanii kickstarterowej kawałkami samego mistrza. Ścieżka dźwiękowa pasuje jak ulał do gry, a dodatkowo cieszy smaczek w postaci nieco bardziej stonowanej wersji głównego tematu poziomu odtwarzanej podczas nurkowania.
Do tego wszystkiego dostaniemy pełen angielski dubbing, którego mała próbka z wersji alfa okazała się świetna. Osoby tęskniące za przeszłością będą mogły jednak włączyć charakterystyczne mamrotanie, oszczędzające za dawnych czasów miejsce na kartridżu.
Ale to nie wszystko, co A Hat in Time ma do zaoferowania. Drugi poziom dostępny w alfie to totalne przeciwieństwo otwartego świata na mafijnej wyspie. Trafiamy do nawiedzonej willi, kamera blokuje się w predefiniowanej pozycji, a cała mechanika obraca się o 180 stopni. Skakanie schodzi na drugi plan – teraz naszym celem jest eksplorowanie posiadłości i jednoczesne unikanie Królowej Vanessy chcącej złapać dziewczynę i zrobić jej krzywdę. Wielki dom oczywiście kryje w sobie masę tajemnic i prostych zagadek, a mroczny klimat całego poziomu i muzyka sprawiają, że naprawdę można się przestraszyć.
Nie wszystko w wersji testowej jest zupełnie gotowe, ale już teraz nie ma zbyt wielu powodów do narzekania. Kamera, choć z reguły działa bez zarzutu, od czasu do czasu potrafi spłatać figla graczowi. Zdaję sobie sprawę, że to część stylistyki, ale mafijne miasto jest zasiedlone przez prawdziwą armię klonów – każdy z mafiosów wygląda tak samo. Słaba optymalizacja, ze względu na fakt, że grałem w alfę, na razie mnie nie martwi.
Wszystko wskazuje na to, że za jakiś czas do naszych domów trafi produkcja z najwyższej półki. Choć obecnie developerzy skupiają się na wersji na PC i komputery Mac, spore nadzieje pokładają też w Wii U – wydanie A Hat in Time na konsoli Nintendo byłoby hołdem dla gier, na których tak się inspirowali. Potencjalne wersje na kolejne platformy zostaną prawdopodobnie rozważone już po premierze produkcji. Kapelusz w Czasie zdołał zauroczyć mnie zaledwie dwoma poziomami – co się stanie, kiedy do sprzedaży trafią wszystkie? Zdecydowanie chcę się przekonać i to samo polecam wam.
Maciej Draheim
Na steam gra się już ukazała. Czy będzie planowana recenzja na kanale ARHN.EU, lub tekstowa na stronie?