World of Tanks w wersji na konsolę Microsoftu to pełnoprawna, osobna produkcja. Nie jest żadnym dodatkiem ani uzupełnieniem. Ściągając grę na dysk możemy być pewni, że dostajemy ten sam rodzaj rozgrywki, który znamy z wersji pecetowej. Nadal wszystko obraca się wokół starć potężnych maszyn na rozległych mapach. Nadal staramy się przejąć bazę oponenta lub zniszczyć wszystkie wrogie pojazdy. Nadal otrzymujemy nagrody w postaci doświadczenia, srebra, specjalnych odznak i medali. Edycja xboksowa jest jednak nieco inna od swojego pierwowzoru.
Muszę przyznać, że nie wiedziałem, w jaki sposób podejść do tej produkcji. Z jednej strony chciałem na nią spojrzeć jak na osobną, niezależną grę. Z drugiej zaś trudno było nie wspomnieć o różnicach i podobieństwach do wersji PC. Starałem się więc znaleźć złoty środek. Zaniechałem używania technicznych i specjalistycznych nazw tak, aby czytelnicy nieobeznani z serią nie czuli się pokrzywdzeni.
Wszyscy uwielbiamy ninja. To jeden z tych elementów popkultury, obok piratów, zombie i kosmitów, który idzie w parze z niemal wszystkim. Tym bardziej dziwi, że mamy tak mało poważnych, pełnoprawnych gier traktujących o ścieżkach tych tajemniczych japońskich wojowników. Co prawda są Ninja Gaiden czy Tenchu, ale nie pojawiły się one na komputerach. Do tej pory dla pecetowców jedynym lekarstwem na ten niedobór były przyjemne zręcznościówki pokroju I-Ninja, Mini Ninjas oraz Ninja Blade. Zmieniło się to wraz z Mark of the Ninja, kolejnym dziełem niezależnego studia Klei Entertainment, odpowiedzialnego za serię Shank. Podobieństwa widoczne są już na pierwszy rzut oka. Styl graficzny, płynne animacje, różnorodny arsenał, charyzmatyczny główny bohater. Owszem, to platformówka. Tak, grafika jest ry...